Ostatnio
fascynuje mnie w fotografii niedoskonałość materiału i narzędzi,
przypadek (najlepiej kontrolowany:), fizyczność obrazu. To niemal
taka pierwotna, zabawa z „photographos” i odkrywaniem jego
istoty. Stąd te instaxy, lomo, smeny....:) .Mentalnie odchodzę od cyfry i przyznaję -czuję się z tym bardzo dobrze:). Film wymusza nowy rodzaj myślenia i kadrowania, wyostrza zmysły, ułatwia brutalną selekcję. Pomaga w rozwoju, o ile jesteśmy już w miarę świadomi tego, o co w tej całej przygodzie z fotografią idzie. Banał, wiem o tym....:)
Kilka
dni temu po raz pierwszy załadowałem - do nabytego 15 lat temu
drogą należności za kilkuzłotowy dług - „drogeryjny” film
kolorowy made in Japan. Przeglądając skany, cieszyłem się jak
dziecko z nowej zabawki. „To jest to” - rozmyślałem pomijając
pieniste machiatto. - „Im prościej, tym lepiej” - mruknąłem do
roześmianych turystów zza Odry.
Czuję,
że od dziś malutki czarny lomo będzie moim trzecim, piątym,
dziesiątym okiem....a ta winieta, zabarwienia, bliki i
duszki....ech....cudowny creme de la creme.
1 komentarz:
mogę się podpisać pod tym banałem
Prześlij komentarz