8 czerwca 2011

lomojoy


Ostatnio fascynuje mnie w fotografii niedoskonałość materiału i narzędzi, przypadek (najlepiej kontrolowany:), fizyczność obrazu. To niemal taka pierwotna, zabawa z „photographos” i odkrywaniem jego istoty. Stąd te instaxy, lomo, smeny....:) .Mentalnie odchodzę od cyfry i przyznaję -czuję się z tym  bardzo dobrze:). Film wymusza nowy rodzaj myślenia i kadrowania, wyostrza zmysły, ułatwia brutalną selekcję. Pomaga w rozwoju, o ile jesteśmy już w miarę świadomi tego, o co w tej całej przygodzie z fotografią idzie. Banał, wiem o tym....:)

Kilka dni temu po raz pierwszy załadowałem - do nabytego 15 lat temu drogą należności za kilkuzłotowy dług - „drogeryjny” film kolorowy made in Japan. Przeglądając skany, cieszyłem się jak dziecko z nowej zabawki. „To jest to” - rozmyślałem pomijając pieniste machiatto. - „Im prościej, tym lepiej” - mruknąłem do roześmianych turystów zza Odry.

Czuję, że od dziś malutki czarny lomo będzie moim trzecim, piątym, dziesiątym okiem....a ta winieta, zabarwienia, bliki i duszki....ech....cudowny creme de la creme. 

1 komentarz:

agag. pisze...

mogę się podpisać pod tym banałem