9 grudnia 2009

Autoportret z żoną i modelką

"Self-Portrait With Wife and Models, Paris, 1981” 
Są takie fotografie, wobec których przechodzimy obojętnie, ot, kolejne ładne zdjęcie naszego ulubionego/znajomego fotografa. Obrazy, które czekają na swoją chwilę….
Przejrzałem większość fotografii Newtona kilka razy, najczęściej na ekranie komputera; od początku byłem Jego fanem i miłośnikiem; stanowił on punkt odniesienia do fotografii kreacyjnej, mody i całego tego glamuru, ale bardziej do używania fotografii jako narzędzia osobistej twórczości,  wykrzyczenia własnego ego. Później odkryłem nasz wspólny dzień urodzin, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
Myślę, że każdemu z nas przypisano jakiś specyficzny ślad wizualny, być może obraz, rysunek, film, być może fotografia, kolaż, witraż. Nie istotna forma, ważna treść. Niczym Anioł Stróż od czasu do czasu daje znać o sobie. Przychodzi on niespodziewanie, często w najbardziej banalnej sytuacji. I odtąd w nas siedzi.
Dzieciaki jak zwykle tłuką się w potoku krzyku i wisku, a ja z palcami w uszach przelatuję mikołajowy prezent „Fotografia XX wieku”. I oto otwiera się Autoportret Helmuta Newtona. W druku jest to zupełnie inny obraz. Tyle drobiazgów umknęło mojej uwadze, tyle wskazówek, jakie mi pozostawił. No i najważniejsze – rozsunięta zasłona. Jakże nie mogłem jej wcześniej zauważyć? A pasażer auta? Kim on jest, co tu robi i dlaczego do cholery patrzy w kadr?

Brak komentarzy: